Michał Kmiecik
Paprykarz szczeciński
Michał Kmiecik
Paprykarz szczeciński
reż. Marcin Liber
Teatr Współczesny w Szczecinie

„Paprykarz szczeciński” to przejmujący spektakl o kondycji nas „tu i teraz”. To diagnoza uniwersalna, ale filtrowana przez lokalną tożsamość Szczecina. Stąd powołanie personifikacji paprykarzu, albo spaprykowanego człowieka. To formuła teatru w teatrze, dzięki której widz ogląda mechanizmy nim rządzące, a twórcy mają okazje do przyjrzenia się środowisku. To także surrealistyczna literacka metafora literatury, a w tym przypadku dramatu. To wreszcie brawurowo zagrany spektakl muzyczny o zjawiskowej urodzie i dawno nie widzianym rozmachu wizualnym.
Michał Kmiecik od niemal dekady tworzy z Marcinem Liberem ceniony dramaturgiczno-reżyserski duet. Panowie doskonale się rozumieją, a synergia ich teatralnego porozumienia wydaje się idealna. Paprykarz szczeciński w ich „Paprykarzu Szczecińskim” to nie metafora. To hybryda alegorii, metonimii i językowych emanacji desygnatu (sic!). Spokojnie, by zrozumieć sens tego gradacyjnego neologizmu wystarczy zajrzeć do wnętrza tytułowej puszki czyli pikantnie przyprawionej rozdrobnionej masy rybno-warzywnej. Ta osobliwa pulpa to nie tylko arcypaprymetafora Szczecina – nieistniejącego miasta w północno-zachodniej Polsce i charakteru jego mieszkańców, ale także wyjątkowo trafna parabola współczesności.
W trakcie trwania, a właściwie pisania tekstu spektaklu, widzowie będą świadkami literackich wzlotów i upadków, błyskotliwych pomysłów, zwątpień, a nawet rezygnacji. Z pomocą przyjdzie literacka tuza – Olga Paprykarczuk albo Albert PapryCamus [czyt. papry kamii]. A gdy nawet Oni nie pomogą, na odsiecz przybędzie mistrz emocji, tym razem filmowych, David Paprykalynch.
Z tego wręcz chocholego tańca paprykarzowych puszek wyłaniać się będą soczyste opowieści. Poznamy Sylwestra, na którego urodziny, imieniny i świętowanie Nowego Roku jednocześnie nikt nie przyjedzie. Poznamy starszego mężczyznę oddającego telefon do serwisu, bo wciąż nie dzwonią do niego dzieci. Będzie też rodzina paprykarzy, którzy po namiętnej (sic!) nocy doczekają się potomstwa, ale na skutek interwencji kosmitów, urodzi się… Pasztet Podlaski. Wiem, że brzmi to głupio, ale serio z tych opowieści płyną szczere i piękne emocje. Przywołane sekwencje to proste metafory samotności, braku zrozumienia, zazdrości, zdrady, akceptacji inności. Jedyne co je różni od sentymentalnego teatru obyczajowego to… kostium. Czysty surrealizm znaczeniowy vs prawdziwe emocje.
Scenografię Mirka Kaczmarka tworzy lśniący stalowy horyzont oraz lustrzana podłoga. Po bokach widać teatralne „bebechy” z plątaniną sznurów służących do opuszczania sztankietów i ramp. Za dekorację robią jednak kostiumy – puszki paprykarza, to najprawdziwsze arcydzieła.
Marcin Macuk (szczecinianin!) swoim dotychczasowym dorobkiem muzycznym udowodnił, że jest jednym z wyrazistszych polskich muzyków i kompozytorów. Jego utwory dla Pogodna, Heya czy Nosowskiej to dziś muzyczne ikony. Na potrzeby spektaklu skomponował songi o walorach błyskawicznych przebojów. To rytmiczne melodie, które szybko wpadają w ucho i pozwalają na efektowne wykonanie. Dopełnieniem pracy Macuka i Kaczmarka jest choreografia HASHIMOTOWIKSY. To precyzyjne zbiorowe układy taneczne, ale przede wszystkim gesty i ruchy w arcytrudnych kostiumach.
Sporym faux pas, wobec fenomenalnego wyczucia zespołowości wykonawców, byłoby wyszczególnienie wartości poszczególnych kreacji. Nie ma tu gorszej czy lepszej roli. W tę surrealistyczną konwencję ”wpadli” bez reszty wszyscy. Mało tego, świetnie się nią bawią – między sobą, z materią widowiska, ale też z widzami. Aktorską brawurę prezentują zarówno nestorzy (sic!) – Arkadiusz Buszko i Konrad Pawicki (w zespole TW od 35 lat), obecni tu od dwóch dekad – Maria Dąbrowska i Wojciech Sandach oraz ci o nieco niższym stażu – Magdalena Wrani-Stachowska, Adam Kuzycz-Berezowski, Konrad Beta czy Maciej Litkowski. Świetnie w konwencji odnajdują się także najmłodsi w zespole – Maria Wójtowicz, Julia Gadzina i Kacper Kujawa. Oglądanie zespołu Współczesnego w tak wybornej kondycji i zgodności to czysta przyjemność.
Obok próby opowiedzenia współczesnego człowieka poprzez pryzmat lokalnej tożsamości twórcy spektaklu proponują jeszcze bezprecedensowe „rozliczenia” środowiskowe. Forma teatru w teatrze obliguje. Dostaje się wszystkim. Począwszy od dramaturga, którego rozterki symbolizują stan współczesnej roli słowa i literatury w polskim teatrze. Dostaje się wielkim tuzom reżyserii. Dostaje się modzie na wielkie pokoleniowe musicale (szydera z „1989”). Dostaje się Jakubowi Skrzywankowi za niedokończoną dyrektorską kadencję w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Dostaje się wreszcie aktorom. Szczególnie śpiewającym. A czy coś gorszego być może? Może: rapujący aktorzy…
„Paprykarz szczeciński” to szczyt absurdalnego absurdu. A co jeśli to nie bohaterowie spektaklu myślą, że są paprykarzem, ale paprykarze myślą, że są ludźmi? Ha! Czy paprykarz to personifikacja szczecinian czy szczecinianie to personifikacja paprykarza?